- To nie miało tak zabrzmieć. - byłem lekko zmieszany, nie chciałem żebyś tak odebrała moje słowa. W sumie mogłem się tego po tobie spodziewać. Twój specyficzny charakter towarzyszył mi od dawna.
To był jeden z tych dni, który nastał po wielce deszczowej nocy. Wstałaś rankiem i bosa podbiegłaś pod moje drzwi. Miałaś na sobie długą, białą, nieprzylegającą do ciała sukienkę, swoje brązowe włosy splotłaś w warkocz i zarzuciłaś go na lewe ramię. Słońce jeszcze nie wzeszło, ale i tak bardzo trudno byłoby mu przecisnąć się poprzez powłokę ciężkich i mętnych chmur. Ludzie, którzy zmierzali o poranku do pracy spoglądali na nas jak na ułomnych. No w sumie mnie też wystraszyłaby dwójka wyglądająca posobnie do nas. Ty wyglądająca jak jedna z tych dziewczyn, które w horrorach były obłąkane. A ja byłem niedospany, narzuciłem na siebie brudną bluzę Kuby i jakieś sta
re, poprzecierane spodnie. Oczy ciągle mi się zamykały, a moją twarz dopadło coś zwane kilkudniowym zarostem. Od dawna nie trzymałaś mnie tak długo za dłonie.
Weszliśmy na jakąś łąkę. Nie, nie tą, na którą zawsze chodziliśmy. Była to zwykła, otwarta na przestrzeń polana. Tamta była inna. Schowana w zakamarkach lasu, chroniły ją jeszcze dodatkowo góry.
Przecisnęłaś się przez drewniane przęsła, które zagradzały dostęp do ulicy. Nieco oszołomiony tym co się stało poszedłem za tobą. Było zbyt wcześnie by dopływały do mnie jakiekolwiek bodźce z otoczenia, robiłem wszystko jak zahipnotyzowany. Krzyknęłaś do mnie żebym zaczekał przy barierce, a sama delikatnie stąpając po trawie oddaliłaś się kawałek. Oparłem ręce o drewniane przęsła i czekałam na to co zaraz się wydarzy. Nagle wybiegłaś jakby z mgły. Skakałaś, wznosiłaś ręce do góry, obracałaś się,
chwytałaś koniuszkami palców za krańce swojej białej sukni i pokazywałaś ją w całej okazałości.
Przystanęłaś na chwilę parę centymetrów od mojej twarzy i złapałaś się za swoje policzki. Twoja twarz ukazywała wiele emocji. Od strachu, przez zadowolenie, kończąc na wielkim podnieceniu. Przebiegłaś jeszcze parę razy przez łąkę i wróciłaś do mnie. Oszołomiony i już niezaspany spoglądałem w jeden punkt i chyba nadal nie wierzyłem w to co zobaczyłem. Byłaś magiczna.
- Chyba jestem wolna. - twój oddech stawał się coraz szybszy, a dłonie zaczynały się lekko trząść. - Ludzie mówili mi, że jestem aniołkiem, a ja zawsze chciałam być wróżką lub czymś podobnym, czymś magicznym.
- Nie mów mi, że przypomniałeś sobie o tym jak latałam we mgle po tamtej łące. - delikatnie podniosłaś się i zaczęłaś otrzepywać się z pozostałości po trawie i ziemi.
- "Chciałam być wróżką" - próbowałem powiedzieć to twoim głosem, lecz jednak mi to nie wyszło. Zaczęłaś bardzo uważnie przyglądać się całemu miejscu, w którym się znajdowaliśmy.
- Myślałam, że mnie rozumiesz. - stanęłaś w centralnej części polany, rozłożyłaś ręce, oczy zamknęłaś, głowę wygięłaś lekko do tyłu i w całości oddałaś się atmosferze, która tu panowała. Było cicho, gdy zaciągałem się powietrzem można było wyczuć w nim charakterystyczny zapach, który panował w powietrzu po deszczu. Z gałęzi drzew w pobliskim lesie nadal skapywały kolejne, małe kropelki wody.
Ty nieprzerwanie od kilku minut stałaś w tej samej pozie.
- Co robisz? - głupio było mi przerywać ten stan, w którym trwałaś, ale i tak chyba nie miałaś mi tego za złe.
- Chcę poczuć się wolna. Chcę poskładać się do kupy po tym jak rozpadłam się na kawałki. - wyciągnęłaś do mnie rękę i cicho powiedziałaś, że chcesz już iść.
Po naszym pierwszym spotkaniu również byłaś lekko speszona.
Zobaczyłem cię przy wejściu do tej polany. Próbowałaś zarzucić sznur na jedna z gałęzi. Przypatrzyłem się dłużej temu co robiłaś. Niezwykle mocowałaś się z grubym sznurem, który zwieńczony był pętlą.
- Już tak nie popełnia się samobójstwa. - wzdrygnęłaś się na dźwięk mojego głosu. Zaczerwieniłaś się i lekko spuściłaś głowę.
- Lubię powracać do przeszłości. - odburknęłaś cicho i zaczęłaś przeskakiwać z nogi na nogę, jakby to miało ci w czymś pomóc. Wciągnęłaś się w rozmowę ze mną i po chwili zaprowadziłaś mnie na polanę. Powiedziałaś, że to twoje ukochane miejsce i, że chcesz skończyć ze sobą właśnie tu, a jak nie to w pobliżu. Dodałaś, że pożegnałaś się z tym miejscem i już jesteś gotowa.
Byłaś dosyć specyficzna. Mówiłaś w specyficzny sposób, ruchy, które wykonywałaś również były specyficzne. Zaczęłaś się zbierać i już myślałem, że zapomniałaś o sznurze, który próbowałaś zawiesić na gałęzi, lecz nagle wzięłaś go do ręki i zaczęłaś ciągnąć za sobą.
- Mi chyba brakuje kogoś bliskiego. - wzrokiem ogarnęłaś jeszcze raz pobliski kawałek trawy i wypowiedziałaś słowa, które zapamiętam do końca. - A może ty Macieju zechcesz być moim aniołem?
A ja się zgodziłem i mam nadzieję, że wypełniłem moją rolę w stu procentach. Teraz opuszczamy to miejsce po paru godzinach spędzonych na rozmowie i wspomnieniach. Było warto.
- No to powiesz mi kto jest tym biedakiem, który skradł twoje serce? - szturchnęłaś mnie w ramię i zatopiliśmy się w rozmowie.
---------------------------
Jeju. Jest mi smutno. Smutno bo wiem, że muszę je zakończyć, a nie chcę tego robić.
Mam nadzieję, że spodobała wam się historia Anieli i Maćka.
Jestem chyba tą Anielą. W sumie to tak, to opowiadanie jest o mnie. Aniela jest taka jak ja, ja jestem taka jak Aniela. Też chciałabym mieć takiego przyjaciela jak Maciek. Ugh, wypowiedzi stają się coraz bardziej trudniejsze. Wybaczcie.
Jak znam siebie niedługo przyplączę się z czymś nowym.
Przepraszam za wszystkie błędy, które się tu pojawiły.
Dziękuję za wszystkie miłe słowa i za to, że chcieliście przeczytać te cztery krótkie rozdziały i poświęcić swój jeden tydzień na zagłębienie się w tą historię.
Zostawcie po sobie jakiś ślad :)
*scena z kręcącą się Anielą w białej sukience jest przez to, że wczoraj nasłuchałam się Lany Del Rey i scena końcowa z Carmen skradła mi serduszko.
sobota, 30 marca 2013
czwartek, 28 marca 2013
#3. Biedna Aniela, nawet Gloomy Sunday jej nie pomogło.
Ciepły, letni deszcz zaczął opadać na nasze ramiona. Siedzieliśmy naprzeciw siebie. Wpatrywałaś się we mnie swoimi zielonymi oczami. I w tym momencie dotarły do mnie kolejne wspomnienia.
Był początek października. Siedzieliśmy w moim domu, na moim łóżku. Za oknem padał deszcz, a w okolicy wstrzymana została dostawa prądu, więc siedzieliśmy przy świeczkach. Wszystko byłoby dobrze, gdybyś nie zaczęła swojej opowieści o tym jak to zaczęło się z samobójstwem.
- Jestem otwarta. Na serio. Opowiem ci wszystko. - wyglądałaś na znudzoną i chyba najchętniej poszłabyś spać. Byłem głupi, że się zgodziłem. Chociaż w sumie zawęziliśmy tym sposobem swoją przyjaźń.
- No to słucham twojej opowieści, Anielo. - kolejny mały grymas wkradł się na twoją twarz. Moją za to odwiedził uśmiech, który zawsze gościł na niej gdy tylko ci dokuczałem.
- Lubiłam pisać o idealnym życiu, o idealnej miłości, o tym jak nawet było źle, lecz wszystko zawsze kończyło się dobrze. Chciałam mieć takie życie, ale nigdy tak nie było. Płacz po nocach, pocięte nadgarstki z bezradności. - zamknęłaś oczy, głowę oparłaś o ścinę i powróciłaś do opowiadania. - Fascynowałam się czymś co było kiedyś. Chciałam umrzeć, a po nocach na jakiś kartkach, krzywym pismem kreśliłam litery, które w całości składały się z mojego wymarzonego pogrzebu. Mały kościółek na wsi, ciepły letni dzień, wiałby tylko delikatny wiatr. Wszędzie byłoby pełno kwiatów, byłoby mało ludzi, w rękach trzymaliby oni białe lilie. Nagle, zza drzew wyłoniłaby się dorożka, a w niej ja. Byłabym w czarnej, drewnianej trumnie, który wyścielona byłaby białym materiałem. Miałabym lekki makijaż, a na włosach wianek z moich ukochanych lilii. Na sobie miałabym delikatną jasną sukienkę, a na nogach wysokie, ciemnie szpilki. - spojrzałaś na chwilę na mnie i zaśmiałaś się. - Kompleks niższości nawet po śmierci. - powróciłaś do swojej dawnej pozycji i powróciłaś do swojej krainy. Siedziałem jak zahipnotyzowany i chciałem więcej i więcej.
- W dorożkę zaprzęgnięty byłby jeden czarny koń, a prowadziłby ją pan, już lekko starzy i siwawy. Na sobie miałby czarny frak, a na głowie wysoki kapelusz. Później wraz z moją trumną poszliby nad pobliski staw i tam zakończyłabym ziemską egzystencję. - byłaś rozluźniona, jakbyś wyrzuciła z siebie coś co ciążyło ci na sercu.
- Chciałam wcielić mój plan w życie. Pewnego lipcowego poranka starałam się skoczyć z okna. Jeju jaka beznadzieja. - zaśmiałaś się, a i ja wydałem z siebie cichy pogłos przypominający śmiech. - W nocy nastroiłam się Gloomy Sunday, ale i to nie pomogło. Chciałam, a i nie.
- Kobiety są niezdecydowane. Zawsze tak twierdziłem. - zaśmiałaś się, kolejny raz się zaśmiałaś. Nie zrobisz tego, a swój idealny pogrzeb możesz ofiarować którejś ze swoich bohaterek.
- Przypomniało mi się jak opowiadałaś mi o swoim wymarzonym pogrzebie. - było cichutko, deszcz ustawał, a ty znowu leżałaś na tej przeklętej trawie.
- Ach, nie wcielę go w życie. Jeśli powiedzenie o swoim pogrzebie można tak nazwać. - zawsze poprawna humanistka, pomyślałem. - No i co w związku z tym?
- Szybko zmieniasz zdanie, wiesz? - pokiwałaś twierdząco głową i rzuciłaś we mnie kępką trawy. Chyba osiągnąłem swój cel.
Lecz nie zawsze trzymaliśmy się ściśle tylko i wyłącznie rozmowy. Raz wyjechaliśmy nad morze.
- Banał, Kocie banał. Nie chcę nad Bałtyk. Przejadę przez całą Polskę ze słonecznych gór nad deszczowe morze. Nie chcę. - zapierałaś się nogami i rękami, a spojrzeniem i jadem płynącym z niego mogłabyś zabić.
- Będzie fajnie. - fajnie kurwa to byłoby w moim łóżku. - powiedziałaś cicho, ale nie na tyle żebym tego nie usłyszał. - Nie przyjmuję propozycji seksualnych, od tak.
- Nie z tobą durniu. - i w tym momencie pierwszy raz dostałem torebką od kobiety, która wcale nie podbijała magicznego wieku sześćdziesiąt plus. - Marzyłbyś Maciuś o jednym łóżku ze mną.
- Jednak jesteś normalna, Anielko. - drugi raz dostałem tą torebką. Jakieś osiągnięcie? Po paru nędznych godzinach narzekania w końcu dotarliśmy nad morze, a po chwili spędzonej na kłótni, spowodowanej zgubieniem się przekroczyliśmy próg małego pensjonatu.
- Ups, mamy problem. Śpisz na podłodze jak prawdziwe zwierzę. - powiedziałaś gdy tylko weszłaś do naszego pokoju. Spojrzałem na jedno łózko i momentalnie wzrokiem szukałem drugiego. I w tym momencie dotarły do mnie twoje słowa.
- Ale miała być dwójka. - wskoczyłaś na łóżko i wygodnie usadowiłaś się na środku. - Ale zwierzątka też śpią na łóżku. - strzeliłem focha i usiadłem na skraju łóżka. - Chciałbym ci powiedzieć, że wcale nie marzyłem o jednym łóżko z tobą.
Oglądałaś swoje długie palce, których paznokcie pomalowałaś na intensywny czerwony kolor. Zmieniłaś się.
- Anielko? - zapytałem cichutko i to nie ze względu na to, że bałem się wybuchu gniewu spowodowanej wypowiedzeniem twojego imienia, jak i zdrobnieniem go, a strachem przed odpowiedzią na pytanie, które chciałem ci zadać.
- Tak? - wydawałaś się obojętna. Obojętna w swoim głosie, w tonie z jakim wypowiedziałaś to bezuczuciowe tak jak i w swoich ruchach. Bałem się.
- Nie zostawisz mnie? - wydukałem cichutko, na co ty zareagowałaś mocniejszym spojrzeniem w moje oczy. - Znaczy się. Czy nadal będziemy się przyjaźnić?
- Myślałam, że nie jestem jednak oceniona przez ciebie tak nisko. Sądzisz, że spędzałam z tobą czas tylko po to by wrócić do żywych?
------------------------
Oj. Część pogrzebu, część z dziwnym incydentem z nad morza moja chora wyobraźnia ♥
Justyna nie traktuj Anieli jako siebie.
Tak ogólnie to opowiadanie opisuje jeden dzień jakby się ktoś nie połapał.
Jeszcze z jeden, może dwa i tyle.
Najszybsze, najbardziej osobiste, najłatwiej pisane.
Przepraszam za błędy i proszę o komentarze :)
Był początek października. Siedzieliśmy w moim domu, na moim łóżku. Za oknem padał deszcz, a w okolicy wstrzymana została dostawa prądu, więc siedzieliśmy przy świeczkach. Wszystko byłoby dobrze, gdybyś nie zaczęła swojej opowieści o tym jak to zaczęło się z samobójstwem.
- Jestem otwarta. Na serio. Opowiem ci wszystko. - wyglądałaś na znudzoną i chyba najchętniej poszłabyś spać. Byłem głupi, że się zgodziłem. Chociaż w sumie zawęziliśmy tym sposobem swoją przyjaźń.
- No to słucham twojej opowieści, Anielo. - kolejny mały grymas wkradł się na twoją twarz. Moją za to odwiedził uśmiech, który zawsze gościł na niej gdy tylko ci dokuczałem.
- Lubiłam pisać o idealnym życiu, o idealnej miłości, o tym jak nawet było źle, lecz wszystko zawsze kończyło się dobrze. Chciałam mieć takie życie, ale nigdy tak nie było. Płacz po nocach, pocięte nadgarstki z bezradności. - zamknęłaś oczy, głowę oparłaś o ścinę i powróciłaś do opowiadania. - Fascynowałam się czymś co było kiedyś. Chciałam umrzeć, a po nocach na jakiś kartkach, krzywym pismem kreśliłam litery, które w całości składały się z mojego wymarzonego pogrzebu. Mały kościółek na wsi, ciepły letni dzień, wiałby tylko delikatny wiatr. Wszędzie byłoby pełno kwiatów, byłoby mało ludzi, w rękach trzymaliby oni białe lilie. Nagle, zza drzew wyłoniłaby się dorożka, a w niej ja. Byłabym w czarnej, drewnianej trumnie, który wyścielona byłaby białym materiałem. Miałabym lekki makijaż, a na włosach wianek z moich ukochanych lilii. Na sobie miałabym delikatną jasną sukienkę, a na nogach wysokie, ciemnie szpilki. - spojrzałaś na chwilę na mnie i zaśmiałaś się. - Kompleks niższości nawet po śmierci. - powróciłaś do swojej dawnej pozycji i powróciłaś do swojej krainy. Siedziałem jak zahipnotyzowany i chciałem więcej i więcej.
- W dorożkę zaprzęgnięty byłby jeden czarny koń, a prowadziłby ją pan, już lekko starzy i siwawy. Na sobie miałby czarny frak, a na głowie wysoki kapelusz. Później wraz z moją trumną poszliby nad pobliski staw i tam zakończyłabym ziemską egzystencję. - byłaś rozluźniona, jakbyś wyrzuciła z siebie coś co ciążyło ci na sercu.
- Chciałam wcielić mój plan w życie. Pewnego lipcowego poranka starałam się skoczyć z okna. Jeju jaka beznadzieja. - zaśmiałaś się, a i ja wydałem z siebie cichy pogłos przypominający śmiech. - W nocy nastroiłam się Gloomy Sunday, ale i to nie pomogło. Chciałam, a i nie.
- Kobiety są niezdecydowane. Zawsze tak twierdziłem. - zaśmiałaś się, kolejny raz się zaśmiałaś. Nie zrobisz tego, a swój idealny pogrzeb możesz ofiarować którejś ze swoich bohaterek.
- Przypomniało mi się jak opowiadałaś mi o swoim wymarzonym pogrzebie. - było cichutko, deszcz ustawał, a ty znowu leżałaś na tej przeklętej trawie.
- Ach, nie wcielę go w życie. Jeśli powiedzenie o swoim pogrzebie można tak nazwać. - zawsze poprawna humanistka, pomyślałem. - No i co w związku z tym?
- Szybko zmieniasz zdanie, wiesz? - pokiwałaś twierdząco głową i rzuciłaś we mnie kępką trawy. Chyba osiągnąłem swój cel.
Lecz nie zawsze trzymaliśmy się ściśle tylko i wyłącznie rozmowy. Raz wyjechaliśmy nad morze.
- Banał, Kocie banał. Nie chcę nad Bałtyk. Przejadę przez całą Polskę ze słonecznych gór nad deszczowe morze. Nie chcę. - zapierałaś się nogami i rękami, a spojrzeniem i jadem płynącym z niego mogłabyś zabić.
- Będzie fajnie. - fajnie kurwa to byłoby w moim łóżku. - powiedziałaś cicho, ale nie na tyle żebym tego nie usłyszał. - Nie przyjmuję propozycji seksualnych, od tak.
- Nie z tobą durniu. - i w tym momencie pierwszy raz dostałem torebką od kobiety, która wcale nie podbijała magicznego wieku sześćdziesiąt plus. - Marzyłbyś Maciuś o jednym łóżku ze mną.
- Jednak jesteś normalna, Anielko. - drugi raz dostałem tą torebką. Jakieś osiągnięcie? Po paru nędznych godzinach narzekania w końcu dotarliśmy nad morze, a po chwili spędzonej na kłótni, spowodowanej zgubieniem się przekroczyliśmy próg małego pensjonatu.
- Ups, mamy problem. Śpisz na podłodze jak prawdziwe zwierzę. - powiedziałaś gdy tylko weszłaś do naszego pokoju. Spojrzałem na jedno łózko i momentalnie wzrokiem szukałem drugiego. I w tym momencie dotarły do mnie twoje słowa.
- Ale miała być dwójka. - wskoczyłaś na łóżko i wygodnie usadowiłaś się na środku. - Ale zwierzątka też śpią na łóżku. - strzeliłem focha i usiadłem na skraju łóżka. - Chciałbym ci powiedzieć, że wcale nie marzyłem o jednym łóżko z tobą.
Oglądałaś swoje długie palce, których paznokcie pomalowałaś na intensywny czerwony kolor. Zmieniłaś się.
- Anielko? - zapytałem cichutko i to nie ze względu na to, że bałem się wybuchu gniewu spowodowanej wypowiedzeniem twojego imienia, jak i zdrobnieniem go, a strachem przed odpowiedzią na pytanie, które chciałem ci zadać.
- Tak? - wydawałaś się obojętna. Obojętna w swoim głosie, w tonie z jakim wypowiedziałaś to bezuczuciowe tak jak i w swoich ruchach. Bałem się.
- Nie zostawisz mnie? - wydukałem cichutko, na co ty zareagowałaś mocniejszym spojrzeniem w moje oczy. - Znaczy się. Czy nadal będziemy się przyjaźnić?
- Myślałam, że nie jestem jednak oceniona przez ciebie tak nisko. Sądzisz, że spędzałam z tobą czas tylko po to by wrócić do żywych?
------------------------
Oj. Część pogrzebu, część z dziwnym incydentem z nad morza moja chora wyobraźnia ♥
Tak ogólnie to opowiadanie opisuje jeden dzień jakby się ktoś nie połapał.
Jeszcze z jeden, może dwa i tyle.
Najszybsze, najbardziej osobiste, najłatwiej pisane.
Przepraszam za błędy i proszę o komentarze :)
wtorek, 26 marca 2013
#2. Masochistka Aniela melduje się na posterunku codziennej udręki.
Wiatr wzmagał się coraz bardziej, a ty nadal nie chciałaś opuścić naszej ukochanej polany i po prostu leżałaś i czekałaś na coś. Próbowałem przekonać cię do tego, iż jednak lepszym rozwiązaniem byłoby ucieknięcie, a ty niewzruszona, nadal mnie nie słuchałaś. I wtedy przypomniałem sobie kolejne wydarzenia, która związane są z nami jak i tą polaną.
- Czy nikt tu nie kosi? - przeczesywaliśmy właśnie tą cholerną łąkę, a ja kolejny raz żałowałem, że zgodziłem się na jeden z twoich chorych pomysłów. - Cholera. Stanęłam na coś. - zaczęłaś utykać. Kolejny raz uświadomiłem się w teorii, iż byłabyś niezłą aktorką.
- Kosi. Ale nie teraz. Po co tu przyszliśmy? Pociąć sobie nogi jakimiś trawami? Ach tak, jesteś masochistką. Zapomniałem. - zaczęłaś przedrzeźniać mnie i po chwili usadowiłaś się na środku naszej ukochanej polany.
- Tu się najlepiej rozmawia. - rozmawia. Chcesz rozmawiać? No to Maciek, zabawisz się w terapeutę. Cały czas zmieniałaś pozycję, a ja obserwowałem twoją twarz. Byłaś zadowolona, uśmiechnięta, bardzo głośna. Przypomniało mi się wtedy jak zabrałem cię na skoki. Powiedziałaś mi później, że kogoś poznałaś. Poznałaś na skokach, na skokach poznałaś. Poznałaś skoczka. To źle.
- Który? - zapytałem cichutko i czekałem aż wypowiesz te dwa słowa dzięki którym każdy by go rozpoznał. Ale ty siedziałaś i bawiłaś się swoimi włosami, zawijając je na koniuszki palców. Ewidentnie coś się zmieniło.
- Co który? Czy ty sądzisz, że gdy dziewczyna się uśmiecha to oznacza, że musiała zakochać się w tym prymitywnym gatunku, który przez większość tego społeczeństwa nazywana jest mężczyznami. - wylałaś swoje żale, och jak miło. Spojrzałem na ciebie przymrużonymi oczami. Czyżbym poczuł się dotknięty tymi słowami? Rzuciłaś ciche przepraszam i odwróciłaś głowę.
- Przyzwyczaiłaś mnie do swojego charakteru, nie musisz przepraszać. - wydukałem przestraszony i zaniepokojony tym jak zareagujesz na moje słowa. - Po prostu stałaś się inna. Promieniejesz, to widać.
- Zmieniłam nastawienie. - spojrzawszy na swoje poharatane nadgarstki wróciłaś do opowiadania. - Zaczęłam żyć, a zaprzestałam przejmować się opinią innych ludzi i w sumie to wiesz, jest teraz lepiej. - pochopnie rzucasz słowa Anielo, oj pochopnie. Niby było lepiej, a tu wielkie bum i jest gorzej niż dotychczasowo.
Wiosenne, rześkie poranki przeradzały się w coraz to gorętsze letnie przedpołudnia. Twój bardzo dobry humor przemieniał się w coś złego. Pewnie znowu zamykałaś się w swoim pokoju z myślą w głowie chcę uciec lub chcę zniknąć. W gorszym wypadku siedziałaś gdzieś schowana przed tym całym chorym społeczeństwem i obmyślałaś plan zagłady swojego nędznego żywota.
Wieczorami szwendałaś się po okolicy, często pijana lub wystudzona. Bałaś się przyznać otaczającym cię najbliższym, że jednak sobie nie radzisz i potrzebujesz pomocy. Często oglądałaś zmartwione oczy matki, które odprowadzały cię nocą jak raczyłaś zjawić się w domu. Gdy siedziałaś już w zaciszu własnego pokoju i próbowałaś zmusić swoje ciało do snu wytężałaś słuch i słyszałaś cichy płacz kobiety. Po chwili wszystkie dźwięki uciszały się, a ty zasypiałaś. Nie mogłaś spać, a każdej kolejnej nocy budziłaś się dręczona przez poczucie winy.
Często wypowiadałaś słowo przepraszam, czasami niepotrzebnie, czasami zbyt wiele razy. To słowo przylgnęło do ciebie i nie dawało oznak tego, że chce odejść. Przepraszałaś za wszystko. Przepraszałaś za to, gdy twój oddech na chwilę przyśpieszył, oczy stały się większe, a twoje policzki momentalnie przybrały kolor czerwony. Przepraszałaś za to, gdy łzy spływały z twoich zielonych oczu i moczyły mi bluzę. Przepraszałaś, gdy budziłaś się po tym jak zasnęłaś na moim łóżku. Przepraszałaś, gdy podniosłaś głos lub wypowiedziałaś jakieś słowo zbyt pochopnie.
Na pierwszy rzut oka wzbudzałaś przyjemne odczucia. Młoda, wysoka, szczupła, twarz też miałaś przyjazną. Łagodne spojrzenie, blada skóra i malinowe usta wspólnie się dopełniały. Najlepiej wyglądałaś gdy na twoją twarz wkradał się uśmiech. Nie było to zbyt częstym zjawiskiem, uśmiechałaś się tylko podczas specjalnych okazji.
Wraz z pierwszym spojrzeniem wszyscy ciebie lubili, nagle wypowiedziałaś parę słów i zostali tylko najwytrwalsi, a nawet im nie udało się wysiedzieć z tobą długo. Nie chodzi tu o twój głos, był on zwyczajny, lecz o to co wypowiadałaś. Odstraszałaś od siebie ludzi, a później żaliłaś się, że nie masz z kim pogadać. Został ci tylko ten nędzny Maciek. Nawet nie wiesz ile pracy włożyłem w to by ta przyjaźń mogła zacząć normalnie funkcjonować i przetrwać pewien okres czasu.
Prawdopodobnie nikt nie odkrył prawdziwej twarzy Anieli Kalinowskiej, aż tu nagle zjawiam się ja, mieszam w twoim życiu i dowiaduję się o tobie więcej niż wie twoja matka.
Rozłupując skorupę, którą szczelnie się owinęłaś natrudziłem się i to bardzo. Patrząc na to z innej perspektywy jednak było warto. Odkryłem twoją prawdziwą duszę i mogłem stwierdzić, że byłaś wrażliwa.
I to cholernie. Tylko błędem, który często popełniałaś było zagrzebywanie się w sobie i nie pozwalanie emocjom na wyjście i ukazanie się.
- Nie siedźmy tu. - twój wzrok wybił mnie z toru i momentalnie chciałem się poprawić, lecz było za późno.
- Czemu tak bardzo nie lubisz tu być?
- Bo stąd zbyt daleko do głównej drogi, a co za tym idzie szpitala. Jeśli wiesz o co mi chodzi. - oj Kot zaraz pożałujesz, że to powiedziałeś.
- Bardzo zabawne. Prymitywie. - odburknęłaś i podciągając się na łokciach wykrzywiłaś twarz w celu przedrzeźniania mnie.
- Gatunek wspaniały się odezwał. - spędzam z tobą za dużo czasu. Odzywam się podobnie do ciebie. Dobrze, że nie mam jeszcze myśli samobójczych.
----------------------
Jestem zadowolona, choć pewnie nie powinnam, ale cii. Takie oto coś. Coś krótkiego, ale wszystko będzie krótkie, samo opowiadanie będzie miało może z 5 rozdziałów, jak dobrze pójdzie.
Miało być w sobotę, ale jakoś dobrze mi się pisało i jest dziś.
Głębsze przedstawienie Anieli może się jednak spodoba.
Przepraszam za wszystkie błędy i zachęcam do komentowania :)
Justyna po cholere opisujesz siebie pod postacią bohaterki? dfhdsjhfsjh.
- Czy nikt tu nie kosi? - przeczesywaliśmy właśnie tą cholerną łąkę, a ja kolejny raz żałowałem, że zgodziłem się na jeden z twoich chorych pomysłów. - Cholera. Stanęłam na coś. - zaczęłaś utykać. Kolejny raz uświadomiłem się w teorii, iż byłabyś niezłą aktorką.
- Kosi. Ale nie teraz. Po co tu przyszliśmy? Pociąć sobie nogi jakimiś trawami? Ach tak, jesteś masochistką. Zapomniałem. - zaczęłaś przedrzeźniać mnie i po chwili usadowiłaś się na środku naszej ukochanej polany.
- Tu się najlepiej rozmawia. - rozmawia. Chcesz rozmawiać? No to Maciek, zabawisz się w terapeutę. Cały czas zmieniałaś pozycję, a ja obserwowałem twoją twarz. Byłaś zadowolona, uśmiechnięta, bardzo głośna. Przypomniało mi się wtedy jak zabrałem cię na skoki. Powiedziałaś mi później, że kogoś poznałaś. Poznałaś na skokach, na skokach poznałaś. Poznałaś skoczka. To źle.
- Który? - zapytałem cichutko i czekałem aż wypowiesz te dwa słowa dzięki którym każdy by go rozpoznał. Ale ty siedziałaś i bawiłaś się swoimi włosami, zawijając je na koniuszki palców. Ewidentnie coś się zmieniło.
- Co który? Czy ty sądzisz, że gdy dziewczyna się uśmiecha to oznacza, że musiała zakochać się w tym prymitywnym gatunku, który przez większość tego społeczeństwa nazywana jest mężczyznami. - wylałaś swoje żale, och jak miło. Spojrzałem na ciebie przymrużonymi oczami. Czyżbym poczuł się dotknięty tymi słowami? Rzuciłaś ciche przepraszam i odwróciłaś głowę.
- Przyzwyczaiłaś mnie do swojego charakteru, nie musisz przepraszać. - wydukałem przestraszony i zaniepokojony tym jak zareagujesz na moje słowa. - Po prostu stałaś się inna. Promieniejesz, to widać.
- Zmieniłam nastawienie. - spojrzawszy na swoje poharatane nadgarstki wróciłaś do opowiadania. - Zaczęłam żyć, a zaprzestałam przejmować się opinią innych ludzi i w sumie to wiesz, jest teraz lepiej. - pochopnie rzucasz słowa Anielo, oj pochopnie. Niby było lepiej, a tu wielkie bum i jest gorzej niż dotychczasowo.
Wiosenne, rześkie poranki przeradzały się w coraz to gorętsze letnie przedpołudnia. Twój bardzo dobry humor przemieniał się w coś złego. Pewnie znowu zamykałaś się w swoim pokoju z myślą w głowie chcę uciec lub chcę zniknąć. W gorszym wypadku siedziałaś gdzieś schowana przed tym całym chorym społeczeństwem i obmyślałaś plan zagłady swojego nędznego żywota.
Wieczorami szwendałaś się po okolicy, często pijana lub wystudzona. Bałaś się przyznać otaczającym cię najbliższym, że jednak sobie nie radzisz i potrzebujesz pomocy. Często oglądałaś zmartwione oczy matki, które odprowadzały cię nocą jak raczyłaś zjawić się w domu. Gdy siedziałaś już w zaciszu własnego pokoju i próbowałaś zmusić swoje ciało do snu wytężałaś słuch i słyszałaś cichy płacz kobiety. Po chwili wszystkie dźwięki uciszały się, a ty zasypiałaś. Nie mogłaś spać, a każdej kolejnej nocy budziłaś się dręczona przez poczucie winy.
Często wypowiadałaś słowo przepraszam, czasami niepotrzebnie, czasami zbyt wiele razy. To słowo przylgnęło do ciebie i nie dawało oznak tego, że chce odejść. Przepraszałaś za wszystko. Przepraszałaś za to, gdy twój oddech na chwilę przyśpieszył, oczy stały się większe, a twoje policzki momentalnie przybrały kolor czerwony. Przepraszałaś za to, gdy łzy spływały z twoich zielonych oczu i moczyły mi bluzę. Przepraszałaś, gdy budziłaś się po tym jak zasnęłaś na moim łóżku. Przepraszałaś, gdy podniosłaś głos lub wypowiedziałaś jakieś słowo zbyt pochopnie.
Na pierwszy rzut oka wzbudzałaś przyjemne odczucia. Młoda, wysoka, szczupła, twarz też miałaś przyjazną. Łagodne spojrzenie, blada skóra i malinowe usta wspólnie się dopełniały. Najlepiej wyglądałaś gdy na twoją twarz wkradał się uśmiech. Nie było to zbyt częstym zjawiskiem, uśmiechałaś się tylko podczas specjalnych okazji.
Wraz z pierwszym spojrzeniem wszyscy ciebie lubili, nagle wypowiedziałaś parę słów i zostali tylko najwytrwalsi, a nawet im nie udało się wysiedzieć z tobą długo. Nie chodzi tu o twój głos, był on zwyczajny, lecz o to co wypowiadałaś. Odstraszałaś od siebie ludzi, a później żaliłaś się, że nie masz z kim pogadać. Został ci tylko ten nędzny Maciek. Nawet nie wiesz ile pracy włożyłem w to by ta przyjaźń mogła zacząć normalnie funkcjonować i przetrwać pewien okres czasu.
Prawdopodobnie nikt nie odkrył prawdziwej twarzy Anieli Kalinowskiej, aż tu nagle zjawiam się ja, mieszam w twoim życiu i dowiaduję się o tobie więcej niż wie twoja matka.
Rozłupując skorupę, którą szczelnie się owinęłaś natrudziłem się i to bardzo. Patrząc na to z innej perspektywy jednak było warto. Odkryłem twoją prawdziwą duszę i mogłem stwierdzić, że byłaś wrażliwa.
I to cholernie. Tylko błędem, który często popełniałaś było zagrzebywanie się w sobie i nie pozwalanie emocjom na wyjście i ukazanie się.
- Nie siedźmy tu. - twój wzrok wybił mnie z toru i momentalnie chciałem się poprawić, lecz było za późno.
- Czemu tak bardzo nie lubisz tu być?
- Bo stąd zbyt daleko do głównej drogi, a co za tym idzie szpitala. Jeśli wiesz o co mi chodzi. - oj Kot zaraz pożałujesz, że to powiedziałeś.
- Bardzo zabawne. Prymitywie. - odburknęłaś i podciągając się na łokciach wykrzywiłaś twarz w celu przedrzeźniania mnie.
- Gatunek wspaniały się odezwał. - spędzam z tobą za dużo czasu. Odzywam się podobnie do ciebie. Dobrze, że nie mam jeszcze myśli samobójczych.
----------------------
Jestem zadowolona, choć pewnie nie powinnam, ale cii. Takie oto coś. Coś krótkiego, ale wszystko będzie krótkie, samo opowiadanie będzie miało może z 5 rozdziałów, jak dobrze pójdzie.
Miało być w sobotę, ale jakoś dobrze mi się pisało i jest dziś.
Głębsze przedstawienie Anieli może się jednak spodoba.
Przepraszam za wszystkie błędy i zachęcam do komentowania :)
sobota, 23 marca 2013
#1. Mała Anielka pośrodku zacofanego społeczeństwa.
Wiatr delikatnie rozwiewał twoje kasztanowe włosy. Siedziałaś parę metrów przede mną, na trawie. Nogi miałaś podkulone pod samą brodę, a twoje dłonie lekko zaciskały się na wysokości twoich kolan. Głowę miałaś zadartą do góry, spoglądałaś na chmury, z których prawdopodobnie zaraz spadnie deszcz. Często tu bywałaś. Przychodziłaś tu gdy chciałaś pomyśleć, zastanowić się nad sensem życia, lub gdy miałaś jakiś problem. Raz podczas gdy przyszedłem tu i zagadałem do ciebie powiedziałaś mi, że jakbyś kiedykolwiek miała ze sobą skończyć to tylko tu. Od tamtego czasu spotykaliśmy się częściej. Chciałem przywrócić cię do żywych. Zabierałem cię na imprezy lub na spacery. Czasami zabierałem cię do swojego domu. Raz wyciągnąłem cię na konkurs, byłaś zadowolona, szczęśliwa, uśmiechnięta i to był jeden z tych dni, gdy nie wspominałaś o śmierci. Później zerwaliśmy kontakt na twoje życzenie. Gdy skończył się sezon i postanowiłem chwilę odetchnąć w domowym zaciszu, przed domem pewnego ranka stałaś ty. Opierałaś się o ścianę. Uciekłaś. Pewnie zrobiłaś to parę dni temu, a ze strachu nie wrócisz do domu. Podczas naszej ostatniej rozmowy powiedziałem ci, że zawsze możesz na mnie liczyć. Pewnie wtedy sobie o tym przypomniałaś. Podszedłem do ciebie i zmierzyłem cię wzrokiem. Bałem się, że ktoś coś ci zrobił lub, że sama chciałaś ze sobą skończyć. W głowie nadal miałem twoje słowa. Słowa, które wypowiedziałaś bardzo słabo, podczas gdy twój głos zawsze był bardzo dźwięczny i mocny.
- Zwątpiłam. Zatraciłam wiarę i znowu chcę ich spotkać. - Lecz Pan chyba nie ma ochoty byś była już koło niego, nie chce byś była jego anielicą. Tyle razy znajdowałem cię w beznadziejnym stanie, albo pijaną, albo na haju bo wzięłaś jakieś świństwo. Raz na moich oczach chciałaś podciąć sobie żyły, a jeszcze innym razem zemdlałaś podczas rozmowy z moimi rodzicami jak się później okazało, bo wzięłaś za dużo leków.
To co nas łączy można nazwać czymś czymś specyficznym. Jest to mocna przyjaźń, którą trzeba pielęgnować. Lecz w twoim świecie pielęgnowanie czegoś to nadawanie temu nowych blizn.
Pochodziłaś z normalnego domu. Ojciec wracał regularnie o tej samej porze z pracy, po czym szedł ucałować żonę, a w ciągu krótkiej wędrówki po domu zawsze zaglądał do ciebie. Czasami udawałaś jak to dobrze jest i witałaś go z uśmiechem. Innym razem siedziałaś obrażona na cały świat. Ale i tak najczęściej mężczyzna nie zastawał tam ciebie. On chyba też zwątpił bo później nawet do ciebie nie zaglądał. Raz spotkaliśmy twoją twoją rodzinę gdy wyszliśmy się przejść. Przystanęliśmy na chwilę. Twoja mama zaczęła rozmowę, która po chwili straciła sens i przestała się kleić. Odeszliśmy w swoją stronę i wtedy pierwszy raz ujrzałem twoje łzy. Zaczęłaś biec, ale po chwili stanęłaś i wróciłaś do mnie ze spuszczoną głową, wtuliłaś się we mnie i wyszeptałaś parę niezrozumiałych słów.
- Po co tu przyszedłeś? - wychrypiałaś nawet nie odwracając się.
- Chcesz zaprzepaścić to wszystko o co tak długo walczyłaś? - usiadłem obok ciebie i wziąłem źdźbło trawy do rąk.
- Nie mam dla kogo żyć. Rodzina ma mnie w dupie, nasza przyjaźń znowu się osłabia i, i, ech nieważne. - położyłaś się na trawie i teraz wpatrywałaś się w jeszcze niebieskie niebo, z którego pewnie niedługo spadnie deszcz.
- O proszę, pierwszy raz przyznałaś się na głos, że się przyjaźnimy. - szturchnąłem cię lekko w rękę, a ty się uśmiechnęłaś. - No dokończ. Chcę wiedzieć! Tak dobrze idzie ci przyznawanie się do własnych uczuć.
- Tak, zakochałam się. Zadowolony? - teatralnie zakryłaś oczy dłońmi, a po chwili wydałaś z siebie cichy chichot.
- Twoje zmiany nastrojów mnie wykończą, Anielo. - teraz to ja dostałem w głowę, wiedziałem jak bardzo wyczulona jesteś na dźwięk własnego imienia. Nie wierzę, że taka roześmiana i pełna życia dziewczyna, chce je sobie odebrać.
- Nie ciągnij mnie tam! - zapierałaś się nogami, a ja jak durny ciągnąłem cię za ręce. - Nie mam problemów, nie chcę z nikim rozmawiać. - byłaś niezłą aktorką. Ludzie patrzyli się na nas, a ty udawałaś, że chce ci coś zrobić i krzyczałaś najgłośniej jak tylko mogłaś. Weszliśmy do małego budynku, w jednym z pokoi znajdujących się w nim siedzi właśnie pani i czeka na ciebie.
- Aniela Kalinowska. - skrzywiłaś się na dźwięk swojego nazwiska i niechętnie wstałaś.
- Kocur idziesz ze mną. - cicho wysyczałaś w moją stronę i zniknęliśmy za jasnymi drzwiami. Kobieta o blond włosach, która na oko dobijała do czterdziestki zadawała ci pytania, a ty odpowiadałaś, ale tak trochę od niechcenia.
- Czemu chcesz umrzeć? - spytała nagle.
- A czemu nie? Pani nigdy nie miała nigdy gorszego dnia i nie chciała zniknąć tak na zawsze? - spytałaś się jej, co chyba nieźle wyprowadziło ją z dobrze wytyczonego już toru.
- Miałam. - przyglądałem się tej rozmowie z większej odległości. Kobieta siedziała na swoim miejscu i wpatrywała się w ciebie. Ty za to powiedziałaś coś pod nosem i nadal zapatrzona w okno i padający za nim deszcze odpowiedziałaś jej.
- No to ja mam tak każdego dnia. - przeniosłaś na nią wzrok i uśmiechnęłaś się przyjaźnie. - Zastanowię się jeszcze. - wzniosłaś ręce w geście kapitulacji.
---------------------
Tak coś Jus wzięło na jakieś opowiadanie. Znowu krótkie, znowu o Maćku, ale on mi tak jakoś pasuje do tego typu opowiadań.
I tak ogólnie to, to co jest kursywą to jest teraźniejszość, a przeszłość jest normalna.
To tyle. Kogoś informować? Zostawcie tt lub co tam chcecie.
Można prosić o komentarze? :)
Subskrybuj:
Posty (Atom)